Nowe space fantasty na rynku! W dodatku 56-stronicowe! How cool is that!?
Ale przed lekturą sugeruję najpierw przeczytać informacje z tylnej strony okładki oraz opis geopolityczny wykreowanego świata na ostatnich stronach komiksu. Spoilery są tam minimalne, a pozwoli to na ułożenie sobie w głowie pewnych aspektów historii, gdyż autor gęsto epatuje nazwami i lokacjami, które wywołują mętlik. Owszem, można je przeczytać na końcu, ale wówczas czeka nas ponowna lektura, w której to dopiero elementy puzzli stworzą bardziej zrozumiały obraz.
Łuczyński rozpoczyna komiks źle, od prologu, który - jak mniemam - miał za zadanie pokazać czytelnikom impulsy, które spowodowały ukształtowanie się głównego bohatera takim, jakim jest. I byłoby wszystko OK, gdyby nie to to, że po prologu następuje jednostronicowy prolog nr 2, który wydaje się być jeszcze ważniejszym dla lektury. A kiedy następuje właściwa opowieść to jesteśmy rzuceni w przyszłość, na obcy teren, w obcy i niezrozumiały świat, który musimy sobie mozolnie oswajać ze względu na niewystarczającą ilość danych. Oczywiście, że w planowanych kolejnych albumach zapewne Krzysztof dostarczy nam wszystkie brakujące informacje, ale rozwiązanie jakie zastosował nie ułatwia wciągnięcie się w wir wydarzeń. Zastanawiam się, czy nie lepiej ów prolog byłoby umieścić gdzieś później jako flashback...
Ale wróćmy do historii. Star-warsowy vibe, im dalej w fabułę, tym jest coraz bardziej wyraźniejszy. Główny bohater, Ronan Arris, to człowiek mający wrodzoną zdolność korzystania z astramancji - międzywymiarowej energii przenikającej każdy skrawek wszechświata. Inne rasy muszą się posiłkować urządzeniami, które korzystają z niej w sztuczny sposób. Arris, z pewnych względów, nie może się chwalić tą umiejętnością a z powodów, nieznanych jeszcze czytelnikowi, żyje jako spec od brudnej roboty. A w tym tomie mamy okazję go zobaczyć przy okazji jednego z takich zleceń.
Ambicja nie jest typowym tomem na rozbieg, gdzie autor rozstawia pionki po planszy i przygotowuje nas do właściwej opowieści. Łuczyński od razu wrzuca nas w wir akcji, a z każdą kolejną stroną podbija tempo. Ma to swoje plusy i minusy. Plusem jest to, że dostajemy zamkniętą opowieść główną, w której trochę się wydarzyło rzeczy. Ale cierpi na tym brak wyjaśnień świata przedstawionego. Padają hasła 'konkordat', 'kierownik projektu Glassgow', 'instytut' - mamy tylko mgliste pojęcie co to zacz i poczucie dezorientacji. Ujmująca może być pewna bezkompromisowość w chwytach fabularnych. Mimo, iż rysunki mają cartoonowy origin, to brutalność pewnych scen mile łechce umysł, który nastawił się na PG-13. Znaczy - autor lubi też Sagę!
Pierwszym Iskrom można powytykać jeszcze sporo debiutanckich błędów. A to miejscami anatomia postaci jest coś nie teges, a to niepotrzebne poświęcenie splash-pages rozwalającemu się budynkowi a to grymasy są momentami nieznośnie cartoonowo przerysowane. Dla równowagi: kolory wyszły świetne, dynamika scen akcji jest niezła, cieszy dużo futurystycznych teł. Krzysztof Łuczyński ambitnie podszedł do swego dzieła i tylko trzymać kciuki by dalej mu się chciało w to brnąć. Gdyż chłopak ma niezłą rękę do dialogów, łotrzykowskie spojrzenia na prowadzenie fabuły i nielichą wyobraźnię jak ogarnąć space-operę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz