Byłem trochę zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że ta historia od początku była planowa jako dylogia. W pierwszej części Kamil tak porozstawiał pionki, że mogłoby się wydawać, iż opowieść będzie się ciągnęła dłużej. A jednak udało mu się pozamykać zgrabnie wątki. Co się ceni.
Oznacza to także, że tajemnice Catbrain nie okazały jakoś specjalnie skomplikowane ani nowatorskie. Ot, to klasyczna opowieść o zemście za krzywdy wyrządzone przed laty. Motyw znany i to w tysiącach odmian. Dukiewicz w swej dylogii nie ma za dużo miejsca by silić się na pogłębienie psychologiczne postaci, nie stara się zmierzyć z tematem w jakiś oryginalny sposób ani nie próbuje zaskoczyć czytelnika twistami fabularnymi. To co może się podobać (i co mi się podoba) to czas i miejsce akcji. Twórca postawił na mało ograne klimaty małego brytyjskiego miasteczka na początku XX wieku. W części pierwszej poznaliśmy bohaterów naszej opowieści, drugi zeszyt to właściwie wielki finał o dziarsko pędzącej do przodu akcji. Akcji o... westernowych korzeniach. Postać Michaela Harrisona to klasyczny archetyp kowboja, który robi wszystko aby ocalić rodzinę. Dukiewicz dobrze czuje vibe takich konfrontacji. Gdyż ten niekoniecznie jest czarno-biały a dodatkowo zabarwiony poczuciem odpowiedzialności za błędy ojców.
Kamil Dukiewicz sprawnie lawiruje między dwoma skrajnymi postawami. Jedną stronę konfliktu napędza chęć rewanżu za śmierć sprzed wielu lat. Druga strona, choć również poniosła dokładnie te same straty przyjęła odwrotną filozofię, pilnujące by błędy przeszłości nie powtórzyły się nigdy. Gdyż zarzewie ukazanej przemocy nie było prostą reakcją zero-jedynkową. Owszem, mieszkańcy miasteczka Catbrain mieli sporo na sumieniu, ale też mieli zrozumiałe obawy by obawiać się społeczeństwa wilkołaków. W końcu to one postawiło pierwszy krok do wzniecenia spirali nienawiści. I choć twórca dobitnie pokazuje kto jest tym dobrym, to jednak w zakończenie wtłacza łyżkę dziegciu. Co łącznie daje bardzo dobre zakończenie tej w sumie szybko czytającej się opowieści.
Plusów w Black Hound #2 jest więcej. Wszystkie wykreowane postacie są po coś. Może i część z nich jest zaledwie 'statystami' pojawiającymi się na dwóch-trzech kadrach ale dzięki temu udanie uzupełniają tło opowieści i stawiają głównych bohaterów we właściwym kontekście. Lubię także jak Dukiewicz, mimo braku realistycznej kreski, bezpardonowo operuje krwią i flakami. Wilkołaki są drapieżnikami i mają również drapieżne charaktery. Podoba mi się również operowanie kamerą w większych kadrach. Najmocniejsze ujęcie znamy z wielu filmów gore - działa na wyobraźnię za każdym razem. Ale tuż obok jest jeszcze kilka innych, klimatycznych, przy których mózg automatycznie odtwarza ścieżki z muzyką znaną z kilku klasyków filmowych. Twórca nabiera doświadczenia i coraz wprawniejszą ręką bawi się materią komiksową, co dobrze wróży na przyszłość.
Jedynym mankamentem, który mogę wytknąć są lekkie zgrzyty czasowe. Miejscami pewne sceny wydają się trwać zbyt długo w czasie, inne za krótko a poranione postacie zbyt szybko stają na nogi, mimo iż akcja dzieje się w przeciągu zaledwie jednej nocy. Odniosłem wrażenie, że Ben i Edward musieli się przeteleportować do łóżek - Michael nie miał sposobności ani czasu ich przytargać do domu...
Ta mała niekonsekwencja nie przesłania dobrego obrazu całości. Dostajemy całkiem zgrabną opowieść o odwróconej zemście w mało eksploatowanej scenerii. To, że autor nasączył ją silnym pierwiastkiem fantastycznym może się podobać bądź nie, ale decyzję o dalszej lekturze czytelnik podjął już po zeszycie pierwszym. Ci, którzy postanowili poznać zakończenie nie powinni być zawiedzeni. Co prawda nie znajdą w lekturze nic, czego nie czytaliby już wcześniej, ale też nie zostaną z uczuciem, że Kamil zakończył swą opowieść w pośpiechu bądź rozwodnił fabułę i porzucił jakieś wątki. Tu wszystko ładnie się splata i kończy w satysfakcjonujący sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz