Naczytałem się już na tyle komiksów Gizickiego, że biorąc jego kolejny tytuł do ręki jestem już pewien o jego jakość. Nie inaczej jest i tym razem.
Rodzice swoich dzieci jest jedną z dwóch obyczajowych opowieści składających się na flipbooka Celulozy. Do omawianej historii Gizicki zaprosił Wojciecha Stefańca. Panowie przenoszą nas do czasów komuny i losowego Zakładu Chemicznego. Pewnego dnia z wizytą przyjeżdża pan Prezes. Na inspekcję. Padają górnolotne słowa o wrogu podkopywującym Polską Republikę Ludową i strategicznym znaczeniu Zakładu dla gospodarki państwa. Ale to tylko przykrywka dla prywatnych zamiarów pana Prezesa - szuka sobie kobiety w celach matrymonialnych. Dyrektor Zakładu typuje jedną z pracownic działu kadr, rozwódkę Martę Gasińską. Odtąd życie kobiety zamienia się w koszmar a dość szybko okazuje się, że stawką jest nie tylko kariera Gasińskiej, ale również przyszłość jej córki.
Lektura tej opowieści potrafi zmrozić krew. Co prawda komunizm pamiętam jako dzieciak, ale już w latach 90-tych powoli docierały do mnie szeptane przypadki o odpałach partyjnych ludziach przy władzy. I historia Daniela pokazuje jedną z takich historii w zimnym, bezdusznym świetle. Bohaterka komiksu od początku ma świadomość sytuacji, w której się znalazła. Co naturalne, automatycznie rodzą się w niej mechanizmy obronne, które połączone z fatalizmem prowadzą do paranoi. Największą bombę Gizicki zostawia na koniec. Happy end tej opowieści przypada na styczeń 1980 roku. Co się wówczas wydarzyło? Mam swoją interpretację, choć nie jestem jej pewny. Aczkolwiek rozkminka na temat zakończenia wprowadziła mnie w przyjemne uczucie detective mode. Daniel podaje parę dat z kalendarza, wziąłem się za googlowanie co ma na te dni do powiedzenia wikipedia, ale nie otrzymałem jednoznacznych odpowiedzi. Wówczas na myśl przyszło mi nowe rozwiązanie, bardziej przyziemne. Które zmroziło mnie jeszcze bardziej..
Dodatkowo mamy Stefańca na pokładzie! Człowiek umie w swoje postaci włożyć pustkę w oczy, rezygnację w kąciki ust, perwersję w odstające uszy i służalczość w wymuszone uśmiechy. I jak to było codziennością w tamtych czasach - w kadrach króluje dołerska szarość, brzydota i nihilizm. A dodatkowo dialogi w dymkach wychodzą wprost z ust postaci. Miejscami wygląda to jakby słowa były zatrute jadem z rozdwojonego języka żmii. Zdania, które ranią, emocje, które krzyczą... Oj, przerażające to!
A najgorsza jest konstatacja, że takie historie nie minęły wraz dawnym systemem. Nie pozostały cieniem czasów minionych. Zło w lekko zmodyfikowanej postaci obecne jest także i w czasach współczesnych. Co prawda nie znam w swoim otoczeniu nikogo, kto stałby się udziałem takich psychicznych tortur, ale konwersja opowiadania Gizickiego na teraźniejszość nie wydaje się być fantastyką...
Hmm ale to nie był prezes tylko funkcjonariusz bezpieki i nie chodziło o cele matrymonialne tylko o donoszenie na pracowników zakładu... najwyrazniej niezbyt czytelnie to przedstawiłem... :)
OdpowiedzUsuń