piątek, 23 lipca 2021

Handron Hills #1-#4 (scenariusz i rysunki: Kamil Boettcher, wydawnictwo własne, 2018)



Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn!

Kolejnym komiksem Kamila Boettchera, który wziąłem na tapet jest czteroczęściowy oldskulowy horror, będący jeszcze jedną wariacją na temat Zewu Cthulhu. To opowieść o młodym pisarzu, Jacobie Weaverze, który przyjeżdża do tytułowego miasta Handron Hills, zwanym także Miastem Żab, w poszukiwaniu inspiracji do swej planowanej książki. Dziwne rzeczy spotykają go dość szybko, tuż po przyjeździe, gdy wsiada do pustego autobusu prowadzonego przez złowieszczego kierowcę. Ten postanawia go ugryźć, ale z opresji wybawia go inna przerażająca postać, z mackami zamiast ust. I tak Kamil prowadzi nas do tajemniczego kultu, którego celem jest przebudzenie Przedwiecznego śpiącego głęboko pod miastem.

Zarówno twórczość Lovecrafta, jak i całej rzeszy twórców inspirujących się jego prozą, ma kilka głównych motywów. Jednym jest oniryczność opowieści, stopniowe zagęszczenie grozy i ustawiczne popadanie w szaleństwo głównych bohaterów. Boettcher poszedł inną drogą i postawił na popkulturową dosłowność. Jego komiks to odpowiednik kinowego blockbustera - napakowany akcją, z jednowymiarowymi charakterologicznie bohaterami, szybkim tempem (całość dzieje się w ciągu bodajże kilku godzin) i ekspresowym podawaniem kolejnych skrawków fabuły. 

Kamil nie robi podchodów, zmyłek, nie operuje tajemnicą. Od pierwszych stron komiksów wrzuca nas w sam wir wydarzeń w Mieście Żab i przytomnie prowadzi do dość nieoczywistego finału. Po drodze, niczym dobry gaduła, potrafi zaskoczyć paroma mikro plot-twistami, choć żaden z nich nie jest game changerem. Twórca zwyczajnie rozumie stare horrory oraz komiksową pulpę, gdzie fajność dziwności ma pierwszeństwo przed logiką fabularną i spójnością world buildingu.

Tak, gdyby zacząć rozmyślać głębiej nad fabułą to dość szybko dojdziemy do wniosku, że pewne rzeczy dzieją się po to, by popchać fabułę do przodu (vide złoty klucz), ale w przypadku tego tytułu wcale mi to nie przeszkadzało. Dostałem tonę lovecraftowej mitologii prosto w twarz - nie ukrywającą się w ciemnościach ani nie schowaną za artystycznymi niedopowiedzeniami. Macki Boettcher narysował wyraźnie, jest ich mnóstwo a i samego Cthulhu również można kontemplować w całej okazałości.

Wspomniałem wcześniej, że Handron Hills nie ma nic z klimatu twórczości Samotnika z Providence. Ale tylko w warstwie fabularnej. Graficznie komiks aż kipi klimatem pełnym śluzu. Kolorów w tym komiksie jest niewiele, ale zostały sprytnie wykorzystane. Niebieski rewelacyjnie oddaje noc prowincjonalnego miasta, brąz - wnętrz pomieszczeń a zieleń wszelakich mackowatych odnóży. Kreska Boettchera ma odpowiednią dynamikę (może w scenach z mocniejszą akcją momentami jest nieczytelna), przemienione postacie są odróżnialne od siebie a kamera czuje dobrze momenty kiedy zaserwować przybliżenie a kiedy oddalenie.

Zastanawia mnie zakończenie. Teoretycznie otwarte i bardzo łatwo sobie wyobrazić ciąg dalszy. Ale czy na pewno? Gdy sobie pomyślę o dalszym losie dziewczynki po zakończeniu to wzbierają we mnie raczej gorzkie odczucia...

Kamil Boettcher stworzył hamburgerową lovecraftową historię. Obdartą z senności oryginalnych opowieści. But screw that! Te cztery zeszyty połknąłem w pół godziny, tak dobrze mi się je czytało! Wiadomo, wyłączyłem przy tym myślenie, ale takiego pulpowego mainstreamu potrzeba znacznie więcej. A komiks (jak i inne) do przeczytania na stronie autora. Tam też link do wersji cbz.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz