środa, 26 maja 2021

Diefenbach: Zanim wzejdzie świt (scenariusz i rysunki: Benedykt Szneider, Kultura Gniewu, 2011)



 W forumowych dyskusjach na temat 'na którą kontynuację polskiego komiksu czekacie najbardziej' zawsze pojawia się wzmianka o Diefenbachu. Długo nie znałem tego komiksu, aż w końcu zdecydowałem się na kupno (po 10 latach od premiery wciąż dostępny). Przeczytałem i... rozumiem skąd te głosy.

Okładka iście hellraiserowata. Bije z niej jakieś pierwotne zło. Czarna wyklejka w środku z ledwo zarysowaną złowieszczą sową. I kadr na stronie tytułowej z postacią o widocznym pełnym garniturze zębów w niepokojącym uśmiechu. Już przed otwarciem właściwego komiksu Szneider pokazuje że oto przed nami opowieść, w której krew będzie mieć wyłącznie czarny kolor.

Pożoga po nienazwanej walce. Dym, wrony, setki zabitych i rozkładających się ciał. Dwóch młodzieńców ma okazję nieźle się obłowić okradając zmasakrowane zwłoki walczących. Niestety zło nie opuściło tego miejsca i jeden z nich zostaje zagryziony przez hordę piekielnych szczurów. Drugi z nich ucieka w panice, jednak z każdym krokiem masa wygłodniałych gryzoni jest coraz bliżej swej ofiary. Z opresji wybawia chłopaka tajemnicza postać - przeraźliwie chuda, nosząca się na czarno, o dziwnym szpiczastym kapeluszu i twarzy pozbawionej warg. Ocalony złodziejaszek nie może zdawać sobie sprawy, że najbliższe dni zgotują mu jeszcze większy horror.

Benedykt Szneider postanowił stworzyć opowieść pozbawioną kontekstu. Właściwie nic nie wiemy o świecie przedstawionym; jest jakby wyrwany z szerszego kontekstu. Stworzył świat, w którym po ziemi stąpają inteligentne wampiry a demony stąpają po klasztornych krużgankach sprowadzając na ludzi ból i mając za nic wiszące krzyże z Chrystusem. I istnieją jakieś rycerskie struktury, których zadaniem jest zabijanie każdej manifestacji zła nękającej okoliczne ziemie. I na tym koniec kreacji rzeczywistości - czytelnik nie dowie się nic więcej. Być może większe rozeznanie miałbym, gdybym znał jeszcze starszego Diefenbacha z 2002 roku, ale ten jest już dawno wyprzedany, więc ten komiks potraktowałem jako nowy start.

Ale tak naprawdę nie ma to znaczenia w kontekście snutej opowieści. Zanim wzejdzie świt to makabryczna opowieść drogi i dziwna wariacja rape & revenge. Dziwna, gdyż niedookreślona. O ile 'relacja' Antona ze swoim wyzwolicielem-oprawcą jest zrozumiała, to pobudki kierujące panem w szpiczastym kapeluszu a panią z jeziora - mniej. W pewnym momencie pada deklaracja "nim wzejdzie świt, sprawię że zaczniesz widzieć". Mogę jedynie zgadywać, że chodzi o przemienienie chłopaka w wampira, ale nie mam pojęcia czemu czarna postać tak z tym zwlekała. Nie wiem także co sądzić o zakończeniu. Na tylnej okładce zapowiedziano tom drugi o tytule Łowca (który nigdy nie powstał), gdzie być może ostatni panel nabrałby więcej sensu. Zakończenie odbierane niezależnie jest... banalne. Choć może owa banalność podkreśla nihilizm tego świata. Hm... nie wiem.

Ale pomijając niuanse fabularne - Diefenbach to wulkan gotyckiego mroku. Szneider lubuje się w gore i co chwila raczy nas kadrami wywołującymi ciarki. Stworzył świat gdzie nawet jak świeci słońce to nie przynosi ani momentu oddechu. To kraina, dla której nie ma nadziei i ciężko wyobrazić sobie postać która mogłaby sobie pozwolić na jakikolwiek przejaw 'dobra'. Posępna smoła wylewa się z każdego fragmentu tej czarno-białej opowieści. Nawet przyroda wydaje się być złowieszcza - przewrócony pień, zimny, skalisty cypel, pozbawione liści drzewa czy czarna toń jeziora. A dodatkowo raczy nas kilkoma większymi wycezylowanymi graficznie kadrami, w tym jednym zjawiskowym zajmującym dwie strony. Wyświechtany frazes, ale tu ma rację bytu - majstersztyk.

Pomarudziłem, ale chyba tylko dlatego, żeby przestać myśleć jakim to byłem idiotą, że tak długo zwlekałem z zakupem tego komiksu. Diefenbach: Zanim wzejdzie świt  słusznie zapracował na swoją legendę. I tak - szkoda że album nr 2 nigdy nie powstał.

A sam komiks można przeczytać w wersji cyfrowej tu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz