Rękopis znaleziony w Saragossie. Kosmicznej Saragossie.
Czytając ten grubiutki komiks miałem silne skojarzenia z filmem Wojciecha Jerzego Sasa. Główny bohater, robot Jedynka, na swej drodze napotyka szereg fantasmagorycznych postaci, sytuacji i zdarzeń (przynajmniej w pierwszej połowie) i - podobnie jak w tamtym obrazie - fabuła często przybiera strukturę szkatułkową. Co implikuje ważną rzecz - nie da się ogarnąć Terry Incognity za pierwszym podejściem!
Pierwsza część komiksu wydaje się być wydaniem zbiorczym czegoś, co pierwotnie miało mieć formę odcinkową. Takie odniosłem wrażenie - czytamy po kolei rozdziały zakończone dwuplanszowymi 'bazgrołami', po czym następuje przeskok do kolejnych, ale jakby dziejących się w innych płaszczyznach, których wspólnym elementem jest Robot 1. Powiązanie między 'odcinkami' pojawia się w drugiej części albumu, lecz również często oparte jest na koronkowych odniesieniach. Co pozwala Łukaszowi Ryłce na szereg eksperymentów i fabularnych i percepcyjnych.
Pierwsza opowieść nie zapowiada nic nietypowego. Ot, pewien mężczyzna biegnie do spożywczaka. W pewnym momencie wywraca orła poślizgując się na kałuży (choć nie mam pewności czy to kałuża). Następujące po tym wydarzeniu czarne plansze świadczą, że traci przytomność, ale chwilę dalej autor ukazuje nam widok czarnej dziury znanej z Interstellar Nolana. Gdy ciemne plamy nieświadomości powoli zaczynają się rozmywać, okazuje się, że mężczyzna budzi się w ciele robota na nieznanej planecie. Co było przyczyną tej transformacji? Dlaczego jako robot? Czemu właśnie ten mężczyzna? To jedne z wielu pytań, które kotłowały mi się w głowie, gdy przewracałem kolejne kartki.
Łukasz Ryłko długo nie jest zainteresowany ciągłością i logiką fabuły. W początkowej fazie nawet nie potrzebne mu są dialogi - doskonale odnajduje się w komiksie niemym. Pierwsze przygody Jedynki na nowej ziemi trochę przypominają mi stare filmy SF. Co prawda nie ma w komiksie parady dziwnych księżycowych stworów, ale kolejne przemierzane przez robota landszafty są bardzo retro-filmowe. Dodatkowo wyczuwam inspirację wspomnianym Rękopisem ale także Na Srebrnym Globie Żuławskiego. W drugiej części autor zmienia środki ciężkości. Odcinkowość zanika, pojawiają się postacie, interakcje, dialogi. I zarys konfliktu, dzięki czemu dowiadujemy się coś więcej o terze incognicie i świecie przedstawionym. A jeśli oczekujemy odpowiedzi na wszystkie pytania, czeka nas sroga niespodzianka. Ryłko, nawet kreśląc napięcie na linii roboty-ludzie, wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję by odpłynąć w fantasmagorie i surrealizm.
Z Terra Incognita jest ten sam 'problem' co z komiksami Andreasa - czujemy, że byle szczegóły mają znaczenie dla rozszyfrowania właściwego odbioru komiksu. Piszę ten tekst po pierwszym czytaniu, nie będę udawał, że zrozumiałem zakończenie, ale podskórnie czuję jakiś wzór rządzący się tą enigmatyczną fabułą. W wywiadzie, który Ryłko udzielił z okazji 10. Krakowskiego Festiwalu Komiksowego, zdradził że numery, które noszą występujące w komiksie roboty są kolejnymi elementami ciągu Fibonacciego. Nigdy bym na to nie wpadł! Dlatego przy kolejnym podejściu muszę wykminić tajemnicę szaleju bądź rozgryźć symbolikę Łapacza i jego berła(?) i co może oznaczać epizodyczne pojawienie się kolorów na paru stronach. Sądzę, że ta pozycja będzie długo dyskutowana po premierze, gdyż kamyczków do tworzenia hipotez autor porozrzucał sporo.
Ale też komiks ten nie miałby takiej siły oddziaływania, gdyby nie lekka kreska Łukasza. Dużo emocji głównego bohatera jest przekazywanych za pomocą jego dwóch anten. A te, w zależności od sytuacji, sterczą, kładą się, odchylają od siebie, itd. itp. Ryłko pewnie się czuje w kreśleniu obcej ziemi, groteskowych postaci czy psychodelizujących sytuacji. Jego kreska jest w ciągłym ruchu, żyje, wierci się, przeskakuje z materii ożywionej na nieożywioną. Mam wrażenie, że gdy twórca wziął w ręce wydrukowany egzemplarz, to tak jakby wziął becik z nowonarodzonym potomkiem! Jedyne 'potknięcie', które burzy obraz doskonałości to twarze dzieci - cokolwiek by się nie wydarzyło (a dzieją się i niewesołe rzeczy), te mają wyraz jakby trwały w wiecznej zabawie. Chyba, że to intencjonalny, kolejny trop do deszyfrowania opowieści.
Z okładki komiksu patrzy na nas Jedynka i zdaje się mówić: "I'll be back"... Kokieciarz! To ja wrócę do tej pozycji. Niejeden raz. Jest tego warta!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz