czwartek, 1 kwietnia 2021

Przygody Władka. Sezon pierwszy (scenariusz: Paweł Chmielewski, rysunki: Jerzy Ozga, wydawnictwo: Wydawnictwo Stowarzyszenia Twórczego "Zenit", 2020)


 Miejmy formalności za sobą. Tytuł jest dość mylący, gdyż Władek jest postacią drugoplanową a właściwym bohaterem jest jego szef Harry. Najgorszym elementem komiksu jest przednia okładka, najlepszym - tylna. A pomiędzy nimi dużo absurdalnego złota!

„Przygody Władka” są swoistym albumem zbiorczym złożonym z odcinków tworzonych od 2015 roku. Wg notki, dwa z nich ukazały się drukiem w magazynach komiksowych; tu dostajemy ich ulepszone wersje. A że sam komiks liczy 48 stron, są dość krótkie. I mimo że stanowią quasi-zamknięte historie, to "Sezon pierwszy" jest zdecydowanie opowieścią ciągłą.

Punkt wyjścia jest intrygujący, choć szybko okazuje się, że coś tu jest nie teges. Do biura detektywistycznego Harry'ego Paholetza zgłasza się na praktyki wampir Władek i jego pozbawiony imienia frankensteinowaty kolega. Czyli mamy kreację świata, w którym obok ludzi mieszkają nadprzyrodzone istoty. Są bary dla wampirów, są maści na wampirów, często napomina się o wampirzych zębach, jakieś trumna leży w kącie, ale... żadna z wampirzych postaci nie zachowuje się jak wampir. Władek chodzi w świetle słonecznym jakby nigdy nic, nie korzysta z żadnej nadprzyrodzonej mocy i nie korzysta z wampirzego anturażu. Równie dobrze Władek mógłby być wilkołakiem albo zwykłym ciapowatym młodzieńcem i nie miałoby to żadnego znaczenia fabularnego. Przyznam się, że trochę razi ten niewykorzystany worldbuilding, który służy wyłącznie do wszywania w kadry różnych easter-eggów. Ale do tego wrócę za chwilę.

W otwierającej historii zostaje przedstawione nasze trio, którego przygody będziemy śledzić do końca. Władek - poza odcinkiem, gdzie udaje się na randkę - robi właściwie za tło, więcej czasu antenowego dostaje jego dryblasty kumpel. Za to na pierwszym planie bryluje detektyw Harry - groteskowe skrzyżowanie Philipa Marlowe'a, Brudnego Harry'ego i Danny'ego de Vito. A cała trójka razem ma w sobie coś z gracji Gangu Olsena. I przeżywają przygody rodem z holistycznej agencji. Na początku muszą odnaleźć zaginionego Antosia, parę stron dalej napotykają latającego ślimaka by później udać się zbadać sprawę zatrucia w lokalnym barze. W tych historiach nie chodzi o zrobienie wrażenia na czytelniku jakąś specjalnie wyszukaną puentą czy zaskoczeniu fabularną woltą - siłą komiksu jest opowiedzenie opowieści umoczonej w lekkich oparach absurdu i licznych odniesieniach popkulturowych. Moim ulubionym odcinkiem jest "Purpurowy Karaluch", w którym nasza trójka jedzie pociągiem i dostajemy przegląd kilku współtowarzyszy podróży - ma to w sobie coś z czeskiego humoru. Tuż za nim plasuje się "Duch w ratuszu", rzecz podbita kafkowską groteską. A już zupełnym sztosem jest rozmowa dwóch fanów o King Crimson. Sama rozmowa nie ma znaczenia fabularnego, ale i tak stanowi jeden z jaśniejszych momentów komiksu. 

"Przygody Władka" mają jeszcze jednego bohatera - Kielce i województwo świętokrzyskie. Twórcy w tym komiksie dają wielki hołd miłości do tych terenów. Jeżeli chcemy gdzieś spotkać kosmitę, to oczywiście musimy udać się pod Spodek - kielecki Dworzec PKS. Skoro bohaterowie mają jechać pociągiem, to mogą wysiąść na stacji Wolina by dać możliwość narysowania zabytkowego Zespołu Dworca Kolejowego. Albo wtłoczyć choć na jeden kadr Kadzielnię, Rynek czy ulicę Sienkiewicza. I nie ma w tym ani grama poczucia 'produktu lokowanego'. Kielce są tu jednym z bohaterów i już!

Kapitalną rzecz wykonał tu Jerzy Ozga. Jego rysunki już od pierwszych kadrów malują właściwą atmosferę opowieści. Niby nowoczesność a jednak w przedwojennej odmianie. Postacie korzystają z telefonów komórkowych a jednocześnie ciągną drewniane łabędzie na kółkach czy przewożą gęsi za pazuchą. Ozga po mistrzowsku portretuje postacie wymyślone przez Chmielewskiego. Wystarczy kadr z dialogiem i od razu w głowie rośnie myśl - tak, osoba, która to wypowiedziała właśnie tak powinna wyglądać. Dlatego "Przygody Władka" tętnią życiem, z całą gamą postaci trzecio- i dalszo planowych, które nadają kolorytu "Sezonowi pierwszemu". A to sprawia, że po skończeniu lektury ma się ochotę ją zacząć jeszcze raz, by już bardziej uważnym okiem odnaleźć wszystkie poukrywane nawiązania i aluzje.

W notce na końcu tomu nie obiecują wprost "Sezonu drugiego", ale nawet jeśli nie powstanie to "Sezon pierwszy" warto mieć w swojej biblioteczce. To coś więcej niż więcej niż proste, detektywistyczne historyjki urban fantasy. 


Recenzja pierwotnie umieszczona na stronie Współczesny polski komiks.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz