Bart be like:
Nie na darmo przywołałem zdjęcie z Za chwilę dalszy ciąg programu, kultowej audycji telewizyjnej stworzonej przez Wojciecha Manna i Krzysztofa Maternę. Ekipa Bazgrolii, tworząc efemerycznego Barta, umieściła sobie miejsce, w którym mogła w absurdalny sposób dać upust swoim przemyśleniom na temat komiksu i sztuki współczesnej. Powstało aż trzy numery, a 10 lat po premierze pierwszego, półki sklepowe opanowało wydanie zbiorcze w twarde oprawie i dwoma królami popkultury na okładce.
Pewnie chłopaki nie mogli sobie pozwolić na użycie reprodukcji wszystkich ważnych dla sztuki obrazów. Część z nich jest już w domenie publicznej, ale mimo wszystko - by utrzymać jednorodną stylistykę - postanowili przybliżyć czytelnikom kluczowe dzieła w formie remake'ów. Do tego celu wykorzystali kurczaka Radka, a także... siebie samych, z wiarą godną lepszej sprawy ładując się w malarskie sztalugi. Tym samym przybliżyli postać Jacka Malczewskiego, Edwarda Hoppera, Andy'ego Warcholla, ale także pochylili się nad gorącymi nazwiskami ważnymi dla pop-artu, street-artu, fotografii, filmu czy muzyki. I tak w Barcie pojawia się Osamu Tezura, Łukasz Kowalczuk, John Lennon czy Wilhelm Sasnal.
Prezentowane prace nie stanowiły dla bazgrolowców wyłącznie okazji by wykazać się znawstwem tematu; posłużyły głównie jako trampolina by opowiedzieć o bolączkach doli polskiego komiksiarza. Sprytnie to sobie wymyślili. Wielka sztuka na pierwszym miejscu, ale pod nią, na samym dole strony toczy się właściwe życie, gdzie "ulica" opowiada o impakcie kultury wysokiej (i Rycha Pei) na codzienną egzystencję. I owe rozkminki bazgrolowców stanowią 'mięso' magazynu. Ilość spostrzeżeń, podejmowanych tematów, starć myśli i idei, komentarzy społecznych, nawiązań do ówczesnych wydarzeń, mikro-polemik i mrugnięć okiem przekracza spodziewaną gęstość, jaką można oczekiwać po zinowym wydawnictwie.
I co z tego, że wszystko to zostało napisane typowym bazgrollowym humorem? O podziemnym sznycie, stylizowanym na pato-język? Oczywiście, ten typ humoru trzeba lubić, ale zwolennicy bardziej wysublimowanych żartów bez trudu zauważą, że pod płaszczykiem ulicznego przerysowania kryje się całkiem inteligentny przekaz, świadczący o obyciu kulturalnym autorów. Niezal jeszcze nigdy nie był tak ciekawy, szarmancki i podstępny w ukrywaniu odniesień, przemycaniu cytatów i parodystycznym przekształcaniu dobrze znanych motywów. Ba, nawet na jednej stronie dostajemy przebitkę z Jay'a i Cichego Boba. Chłopaki ciągną z humoru Kevina Smitha ile wlezie i absolutnie nie jest to nieudolne naśladownictwo.
Jest też także co pooglądać. Nie ma znaczenia, kto z bazgrollowców wziął się za przeróbkę obrazów - za to niebagatelną rzeczą jest przestudiowanie, w jakim kontekście zostały one przedstawione. Tu uwidacznia się wpływ Tytusa, który wskoczył sobie w obraz Chełmońskiego i zaczął rozrabiać. Najbardziej ujęły mnie rimejki, które nabrały nowej symboliki. The Passion of *Fil jest tego najlepszym przykładem, w którym klasyczny motyw biblijny został zaprzęgnięty do ukazania współczesnego ekshibicjonizmu stylistycznego. Ale też nie sposób nie uśmiechnąć się za uroczą łóżkową scenę z Yoko Ono, Johnem Lennonem i Radkiem.
Bart dostarczył to, co w niezalu lubię najbardziej - intencjonalnie głupiutką rozrywkę robioną przez inteligentnych ludzi. Owszem, bawiłem się nieźle, ale też komiks zmusił mnie do pogooglowania kilku nazwisk, bym lepiej zrozumiał niektóre skecze. Czyli coś podobnego, co dziesiąt lat wcześniej proponowali panowie M & M (choć bardziej grzecznymi narzędziami). Bart #4 musi więc powstać. Poczekam te parę lat. Ale musi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz