Gdy ma się świadomość własnych ograniczeń warsztatowych, można użyć wielu tricków i sprawić, by czytelnik machną ręką na niedoróbki. Najprostszą metodą jest pójście w parodię. Karol Porzycki wybrał ambitniejszą drogę i zmontował rzecz będącą pastiszem superhero.
Pamiętam dobrze Ostatniego człowieka, poprzedni zin Karola. Nie był specjalnie udany, ale zawierał parę fajnym momentów. Łańcuch pokazuje Porzyckiego jako twórcę, który nie zasypiał przez te lata gruszek w popiele. Podszkolił umiejętności rysunkowe, przemielił kilka klasycznych superbohaterskich opowieści i rozpisał na 20 stron origin swojej odzianej w pelerynę postaci.
Fabuła jest wyświechtana. Media przekazują wiadomość o tajemniczym zgodnie Davida Moore'a, znanego detektywa. Sam denat po jakimś czasie zmartwychwstaje z grobu, w mocno odmiennej postaci, w wielką kłódką zamiast twarzy i umiejętnością manewrowania łańcuchami. Oszołomiony, próbuje ogarnąć nową dla niego rzeczywistość, znaleźć odpowiedzi na nękające go pytania, oraz się zemścić, choć jeszcze nie wiadomo na kim. Nie mam pojęcia czy autor planuje kolejne odsłony, gdyż Łańcuch wygląda na rzecz robioną pod dłuższą serię - ów zeszyt to jedna wielka parada zagadek 'kto, jak, czemu i gdzie', które wg wszelkich prawideł, powinny dostać rozwinięcie w przyszłości. Ale nawet jako zamknięta opowieść zeszyt się sprawdza, jako list miłosny autora do spandexowego gatunku.
Porzycki niespecjalnie ukrywa inspiracje - dość łatwo wychwycić nawiązania do Spawna, Kruka, Batmana i... Alana Moore'a (i pewnie jeszcze kilka odniesień bardziej oczytani ludzie odnajdą). Również pod względem prowadzenia fabuły Karol bazuje na kliszach (przekazywanie informacji przez gadające głowy dzienników informacyjnych, nadchodzące wybory na burmistrza, uwikłany w sprawę partner detektywa). Dlatego, nie mogąc/nie chcąc opowiedzieć czego mniej sztampowego, twórca zabawił się kadrowaniem.
Czytając pierwsze strony miałem wrażenie, jakbym dostał w ręce jaką nową przygodę Ćmy. Zwrócenie oka kamery na padający deszcz, przebijające przestrzeń bez wyraźnego początku i końca łańcuchy (niczym w Hellraiserze) czy noirowe odpalanie papierosa - owe sceny mają kilka punktów wspólnych z graficznymi pomysłami rządzącymi serią Tomasza Grodeckiego. Jednak Porzycki jest mniej sprawnym rysownikiem niż Rafał Bąkowicz i w wielu miejsca rachityczna kreska idzie w koślawość niż klimatyczność. Choć lubię te kadry, w których kontury ostro oddzielają materię niczym w Bionik Jadze Karmowskiego i Roczka.
Łańcuch da się lubić, ale też łatwo go skrytykować. Jest nierówny. Zarówno pod względem scenariusza (oj, dialogi zostawiają sporo do życzenia) jak i rysunkowym (dość dziwnie się patrzy na postacie nie mające szyi). Ale nie sposób nie zauważyć hołdu autora do komiksów z dziecięcych lat. Pod względem koncepcyjnym albumik okazał się miłym zaskoczeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz