Z tym komiksem jest związany mój największy fakap na tegorocznym MFKiG.
Decyzję o wyjeździe podjąłem dosłownie 'za pięć dwunasta'. Wcześniej przeglądałem wpisy w social-mediach o premierach festiwalowych, ale z taką pół-uwagą. A gdy już wsiadałem w auto nie sposób było odszukać pewnych postów. Pamiętałem mgliście wpis Kasi Kamieniarz, w którym był filmik o pewnym wydawnictwie. Na tym filmiku ktoś przewracał strony, których część była z kalki technicznej zamiast papieru. Dzięki czemu powstał efekt stopniowego nabierania wyrazistości rysunków wraz z kartkowaniem. Już na Festiwalu, stojąc w strefie niezalu i coś tam kupując, kątek oka zobaczyłem, jak jakaś osoba obok mnie przegląda komiks, w którym jest zastosowany efekt półprzezroczystości. I nagle sobie przypomniałem - Kasia to reklamowała, że warto! Więc niewiele myśląc, dokonałem zakupu w ciemno. Po przyjeździe do domu z przerażeniem odkryłem, że nabyłem zupełnie inny komiks! To, co kupiłem, to nowa rzecz od rysownika Pasji! Pikanterii dodaje fakt, że 10 minut po schowaniu tytułu do plecaka, stoisko nawiedził sam Wojtek Zieliński, którego miał okazję zapoznać. Gdybym wiedział, co kupiłem, to bym dał do podpisu, spytał o technikalia, cokolwiek. A tak to zadawałem głupie pytania w stylu 'czy masz ze sobą jakąś premierę festiwalową?'. Nic o DeSzczu się nie zająknął, jedynie na odchodnym 'rzucił we mnie krzesłem' (*).
A ten tytuł, który mi utkwił w pamięci to Opowiedzieć ciszę Karoliny Jeske.
Wracając do bohatera dzisiejszego wpisu. Zieliński zaczytując się w Panu Tadeuszu Adama Mickiewicza, zauroczył się fragmentem o padającym deszczu. Po czym zrobił psychodeliczny komiks, w którym jednym z motywów są kapiące z nieba krople wody. Już wcześniej Wojtek "Wu" Zieliński dał się poznać jako artysta charakterny, który źle się czuje rysując normalne kadry i każda jego przymiarka do opowiedzenia historii kończy się jednym wielkim eksperymentem. Nie inaczej jest tym razem. Gdyż cóż znajdziemy między okładkami? Tajemniczy świat wyjęty z głowy Moebiusa, postacie nazistów, głowy bez twarzy, 'obrazoburczą' modlitwę, rozpad jaźni i odrobinę wulgarności. Oraz tytułowy deszcz, w różnych stadiach okołoburzowych. Początkowo próbowałem połączyć strony w całość, próbując znaleźć jakiś element fabularny łączący wszystkie elementy składowe. Ale dochodzę do przekonania, że Deszcz to zbiór impresji i strumienia świadomości, który Wojtek wizualizował na bieżąco. Być może wtedy lało i turkot kropel na parapecie złączył się właśnie z oglądanymi wiadomościami bądź kolejnym przesłuchaniem debiutu King Crimson?
I jakkolwiek by Deszcz nie odebrać, jedną rzecz należy przybrać za pewnik. Zieliński to artysta, który z pewną dozą szaleństwa bada granice komiksowego przekazu. Dla którego forma jest ważniejsza od treści, a eksperyment jest nośnikiem graficznej wyobraźni. Użycie kalki technicznej, wykropkowanie kawałka plastiku, skakanie po stylach, dwu znaczność tytułu (Deszcz czy De Szcz?) - wszystko to składa się na obraz człowieka, który z maniakalnym sznytem tworzy niczym w twórczej malignie. Wojciech stawia sprawę jasno - jego twórczość możesz odbierać zerojedynkowo. Albo cię odrzuci już przy kartkowaniu, albo uderzy w wspólną wrażliwość artystyczną. Mnie owe dzieło ujęło nieszablonowością, może za wyjątkiem 'anatomicznego' kadru, który zgryzł mi doszczętnie wcześniejsze postępy. Mr Zieliński - ty chory p$#%bie :)
* tak naprawdę nie rzucił we mnie krzesłem, tylko przyjąłem drugą w życiu komiksową korzyść materialną. Wręczył mi (siłowo, bo nie chciałem) swoją drugą produkcję. Jednoplanszowy komiks formatu A4, składający się z tekturki, opakowanej w celofan, w którym umieścił także plastikowe krzesło. Sam komiks o nazwie "Śmierć tego krzesła była zupełnie bezsensowana" prezentuje się tak, ale tu już skończyły mi się pomysły na komentarz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz