poniedziałek, 17 października 2022

Bee (scenariusz i rysunki: Adam "Indus" Indelak, Piotr "Bichuck" Biczyński, wydawnictwo własne, 2022)

Oj, targało mną ambiwalentnie podczas lektury!

Nie powiem - całkiem niezły pomysł na historię. Komiks zaczyna się, podobnie jak opisywana we wcześniejszym wpisie Scientia Occulta, sceną z ostatniego aktu. A twórcy (ciężko wyczaić jak podzielili się pracą obaj panowie) chwilę później zaczynają opowiadać jak doszło do owej sytuacji. I tak poznajemy Waldka, nie grzeszącego rozumem pszczelarza z wsi Kurwidołek. Waldek prowadził proste życie - hodował owe pożyteczne owady, a uzbierany miód żona sprzedawała na okolicznych targowiskach. Pewnego dnia wszystkie pszczoły zniknęły, a małżonka popadła w dziwną chorobę, wobec której lokalni medycy bezradnie rozkładali ręce. Szczęśliwym trafem do wioski trafiła młoda znachorka Jagoda a w ulach ponownie zagnieździły się miododajne insekty. Tym razem większe, z fioletowym odwłokiem zamiast żółtego.

Początek jest creepy, przyjemnie creepy. Autorzy podsycają wrażenie, że nowy gatunek pszczół nie jest normalny i kryje się za nim jakaś tajemnica. Dodatkowo bohater chodzi cały czas pokąsany, mimo iż jest odporny na pszczeli jad. Kurczę, pierwsze strony nastawiają na jakiś psychodeliczny horror. Szczególnie, że pszczoły są wszędzie - łażą po ramkach, wychodzą z ust, są rysowane z anatomiczną skrupulatnością. Klimat wzmagają tekstowe ramki w kształcie sześciokąta znanego z plastrów miodu. 

Ale to nie rzecz w stylu Midsommar. Ani żaden manifest ekologiczny, który by przypominał czytelnikowi, jak ważnym elementem ekosystemu są te bzyczące owady. W drugiej połowie historia skręca w... dark fantasy i pszczoły schodzą na plan dalszy. Osobiście poczułem rozczarowanie tym faktem, natomiast technicznie rzecz biorąc, twórcom udaje się zaskoczyć czytelnika, sprytnie zmieniając zwrotnicę fabularną na nowy tor. Zakończenie jest dwuznaczne, sugeruje ciąg dalszy. Ale, jeśli kontynuacja nie powstanie, ostatnia strona nawet się broni konstatacją, że człowiek nie zawsze jest w stanie ogarnąć reguł gry sił wyższych. 

Ale też w Bee nie wszystko gra. Najgorszą rzeczą jest nieokreślenie czasu akcji. Mniej więcej w którym wieku to się wszystko dzieje? Pewne elementy wskazują na średniowiecze, inne na XVIII-XIX wiek, ale na niektórych kadrach dostajemy współczesnej werandy, donice z kwiatami i drzwi rodem z Ikei. Może taki był zamysł twórców, by wymyślaną historię umieścić w krainie poza czasem, ale przez to nie mogłem wczuć się w klimat opowieści. Niepotrzebnie współcześnie brzmiące wulgaryzmy wytrącały z immersji, momentami zbyt toporne prowadzenie fabuły sprawiło, że w głowie zaczęło kiełkować pytanie, czy to aby nie parodia, a scena seksu jest zwyczajnie cringe'owa. Ta historia lepiej by wybrzmiała, gdyby na sztywno ustalić ramy czasowe i zrobić research jak mniej więcej świat wówczas wyglądał.

Gdyż rysunkowo jest ponad przyzwoicie. Lubię taką cienką, szczegółową i ostrą kreskę. Wszystkie pszczoły są kapitalnie narysowane. Ciężko też cokolwiek zarzucić w sposobie operowania czernią i bielą. Najgorzej jest z anatomią postaci - raz są dobrze odwzorowane, za chwilę coś niedobrego dzieje się z twarzami i natomią. Kolejną łyżką dziegciu są zbyt 'ekierkowe' linie proste w architekturze. Skoro autorzy decydują się na klimat fantasy, to zbytnia dokładność (i tym samym sterylność) położy każdy pomysł.

Przy okazji Bee, przypomniałem sobie wcześniejszy komiks Bichucka, Wielki deszcz. Tam też można było wytłuścić podobne potknięcia. Tutaj historia jest ciekawsza, aczkolwiek tym tytułem twórcy jeszcze nie mogą marzyć o dostaniu się do ekstra ligi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz