sobota, 16 lipca 2022

Uruk #00: The last city (scenariusz: Al Goyo, Adrian Liput, rysunki: Al Goyo, wydawnictwo yelly.studio, 2022)


Na skrzynki pocztowe zaczynają trafiać pierwsze cyfrowe bonusy dla tych, którzy na kickstarterze wsparli wydanie pierwszego zeszytu serii Battle Code. Wśród nich jest dodatkowy komiks, bohater dzisiejszego wpisu.

Ciężko mi powiedzieć czym jest Uruk #00, nie znając jeszcze Ragnaröka. Po lekturze nie wiem, czy to prequel, opowieść dziejąca się w tym samym uniwersum, czy niezależna historia operująca podobnymi post-apokaliptycznymi motywami. Zakładając, że ten komiks nie będzie miał powiązań z Blood on ice, to wypada... całkiem nieźle.

Fabuła Uruka to 11 stron dziwnego miksu fantasy z post-apo, któremu pod względem klimatu blisko do Cesarzowej Dominiki Węcławek i Macieja Pałki. Tytułowe ostatnie miasto jest lewitującą konstrukcją, którą zamieszkuje pozostałe przy życiu tysiąc mieszkańców dawnej ziemi. Kiedyś to była kraina pełna magii i życia, na wskutek pewnego kataklizmu zmieniła się w pustą skorupę zamieszkiwaną przez smoki. Mieszkańcu Uruka wiodą idylliczne życie, nieświadomi własnego dziedzictwa. Paręset metrów niżej, na popękanej powierzchni żyje człowiek, który jako jedyny pamięta przeszłość. Zapomniany przez wszystkich, by przeżyć, musi toczyć śmiertelne walki ze zmutowanymi od promieniowania dragonami. #00 to zapis jednej z takich potyczek, bardzo znamienniej dla historii białego miasta.

Al Goyo ma podobny styl rysowania co Maciek Pałka. Chłopak jak już złapie flamaster to zapełnia bazgrołami całe kartki, niczym w co bardziej upiornych scenach z horrorów. Ale, identycznie jak u swojego słynniejszego kolegi, w jego szaleństwie jest metoda. Owszem, rysunki są brzydkie, bałaganiarskie, miejscami umowne, na granicy rozpoznawalności szczegółów i konturów ale przez to niesamowicie intensywne i dynamiczne. Domyślam się, że taki undergroundowy styl może być nie do przyjęcia dla wielbicieli realistycznie rysowanych smoków - to rzecz zdecydowanie dla miłośników bohomazów. Osobiście bardzo lubię stronę piątą, na której dostajemy 'krwawiącego' z oczu gada, a czerwień przecieka przez kolejne kadry, zostawiając wyraźny ślad na całą stronę. Coś pięknego! Ale by nie było za dobrze - jeśli chodzi o dobór kolorów, to do poziomu mistrzostwa lubelskiego twórcy wciąż daleka droga.

The last city kończy się fajną klamrą fabularną, dzięki której komiks może po latach beztrosko funkcjonować jako niezależny tytuł. Scenopisarsko jest bardzo dobrze - mamy umiejętnie wprowadzony worldbuilding, świat przedstawiony (mimo klisz) niespecjalnie zgrzyta w miejscu łączenia elementów fantasy i SF, na brak akcji również nie można narzekać. A to wszystko na 10+ stronach. Skoro twórcy na tak niedużej przestrzeni dali radę utkać całkiem interesującą historię, można być spokojniejszym o poziom Battle Code. Wyrokuję więc, że bitwa o przyjęcie propozycji yelly.studio na rynku rozegra się na głównie płaszczyźnie rysunkowej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz