Czy androidy śnią o elektrycznych Zbawicielach?
Obawa przed sztuczną inteligencją, której nadrzędnym celem jest zagłada gatunku ludzkiego, towarzyszy człowiekowi od zarania robotyki. Twórcy Genezy poszli dwa kroki dalej. W ich Ziemi przyszłości nie ma już żadnego przedstawiciela gatunku ludzkiego. Ale również zmianom uległo każde istnienie oparte na białku - nanity AI zagnieździły się w każdej żywej komórce, spalając je w wspólną sieć na poziomie mitochondrialnym.
Około 1000 lat po zagładzie dzieje się coś dziwnego. Pewien android znajduje opuszczone laboratorium, a w nim działające komputery z programem umożliwiającym odtworzenie człowieka z zachowanego embrionu. Robot o imieniu Chloe, zgodnie z zaszytym kodem, zabiera kwilące niemowlę i staje się opiekunem w jego rozwoju. Ale droga do odtworzenia gatunku ludzkiego jest niepewna - sztuczna inteligencja, gdy się dowiaduje o jego istnieniu człowieka imieniem David, robi wszystko by go unicestwić. Z rozdziału na rozdział ten prosty survival coraz bardziej gęstnieje i zostaje przyprawiony filozoficznym sosem.
Ciężko o najlepszych momentach komiksu napisać bez zbytniego spoilerowania. Główne motywy to rzeczy 'które już gdzieś widzieliśmy'. Ucieczka przed elektronicznymi mordercami to oczywiście patent mający źródło w Terminatorze, zagubiona nacja - matrixowy Zion, motywy poświęcenia pachną trochę Obcymi, zakończenie mruga do Battlestar Galactica ale z kart wyglądają przede wszystkim biblijne alegorie. Nie trudno wychowanie Davida przez Chloe porównać do Maryi, ba - nawet w niektórych kadrach Rebelka rysuje ją w pozie z przedstawień Maryi z Dzieciątkiem. Podróż do Źródła wiedzy jawi się niczym mojżeszowa wędrówka do ziemi obiecanej z egipcjanami na karku, a zestawienie David-Mesjasz jest dość oczywiste.
Ale abstrahując od nawiązań i inspiracji, scenariuszowo ten tytuł jest umiejętnie rozpisany by zbytnio nie uśpić czytelnika. McLeod potrzebuje trochę czasu by móc się rozpędzić i czas wychowania Davida oraz budowy świata kreśli na sposób iście amerykański poprzez szybkie przeskoki fabularne między 'wtedy' a 'obecnie'. Może to trochę irytuje, ale gdyby napisać ową opowieść linearnie, początek prawdopodobnie wyszedłby zbyt smętnie.
Można trochę narzekać, że scenarzysta stosuje dość ograne motywy, oblekając je jedynie w egzotyczne fatałaszki. To prawda, w trakcie lektury pewne wątki można z łatwością przewidzieć kilkanaście stron wcześniej, ale twórcom niekoniecznie chodzi o zaskakiwanie czytelnika twistami. Clay McLeod przede wszystkim potrzebował miejsca by wysunąć najważniejszą tezę komiksu - że ludzkość jest w gruncie egoistyczna. Nie potrafię napisać nic więcej nie zdradzając szczegółów, ale spodobał mi się ten pstryczek wymierzony w bezmyślną pogoń za rozwojem technologii. Jeśli kiedyś AI zwróci się przeciwko nam, to my będziemy za to odpowiedzialni, gdyż nie dorośliśmy jeszcze do roli ojców swoich elektronicznych dzieci.
Geneza to na wskroś amerykański komiks, pierwotnie opublikowany w wydawnictwie BOOM! Studios. Ale znalazł swoje miejsce na tym blogu ze względu na rysownika Jakuba Rebelkę, który ciężką pracą staje się coraz bardziej rozpoznawalny za oceanem. Jakub swoim nietuzinkowym stylem nasączył komiks mocno działającymi na wyobraźnię rysunkami. Świat po dawno minionej zagładzie ludzkości jest... piękny. Z przyjemnością ogląda się pozostałości po naszej bytności, objęte w ramiona nowej przyrody. Pierwsza strona wita nas już widokiem nadszarpniętej czasem Statuy Wolności. A to tylko początek gry w wyłapywanie fragmentów starego świata. Jeśli chodzi o elementy futurystyczne, to Rebelka celuje w retro-fantastykę i poetykę Gwiezdnych Wojen. Co prawda AI jest przedstawiona głównie jako matrixowe pająkopodobne technoidła, ale już projekty robotów cechują się nietuzinkową wyobraźnią. Widać to dobrze po postaci z okładki. Postać ma filtraki rodem z Diuny i nie wiedząc po co wyłupiaste oczy. Reszta maszyn dostała równie funkcjonalny i groteskowy wygląd (tu myśli automatycznie pokierowały mnie do ubiegłorocznego filmu Finch) z kuzynem R2-D2 na czele. A dokładając do tego kolory Patricio Delpeche dostajemy barwą wizję post-apokaliptycznego świata, za sprawą którego intencjonalnie zwalniamy lekturę, byle za szybko nie dotrzeć do końca książki.
Czytałem w recenzjach, że niektóre gry komputerowe przedstawiają podobnie skonstruowaną przyszłość i pomysł na Genezę nie jest szczególnie oryginalny. Mam to szczęście, że owych produkcji nie znam i tytuł mocno wpasował się w moje gusta. Proponuje historię może i zbyt przewidywalną ale zadziałała tu reguła 'nie co, ale jak to zostało zrobione'. A że jeszcze oprócz tego udało się wpleść w fabułę kilka kwestii większego kalibru, to tylko winduje w górę ostateczną ocenę. Z przyjemnością postawiłem Genezę obok Judasza - innego tytułu, do którego przyłożył rękę Jakub Rebelka. Mimo iż to prace dwóch różnych scenarzystów, jest między nimi wiele punktów wspólnych. Pomysł na całość, emocje, filozoficzny sznyt i kilka wzruszeń po drodze.
p.s. a dowcip z Moną Lisą ze wszech miar udany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz