wtorek, 15 marca 2022

Relax #37 (scenariusz i rysunki: różni twórcy, wydawnictwo PolishComicsArt.pl, 2022)

Nie wdając się w zawiłości związane z RelaxGate, wersja Krzysztofa Garuły wydała mi się atrakcyjna ze względu na sporą liczbę polskich nazwisk na okładce. Lektura już za mną i cóż - ewidentnie magazyn jest skierowany do miłośników frankofońskiego mainstreamu, gdzie najbardziej ceniony jest realistyczny rysunek. A jak wypadli 'nasi'?

Wyprawa via kosmos (scenariusz i rysunki: Bogusław Polch)

Na otwarcie dostajemy muzealną ciekawostkę. 17-letni Bogusław Polch dla młodzieżowej gazetki "Korespondent wszędobylski" stworzył kilka opowieści fantastyczno-naukowych. Wyprawa via kosmos była pierwszą w nich. Nie wiem czemu wydawca zdecydował się dać ten quasi-komiks na sam początek numeru, zdecydowanie lepiej dać go na koniec, gdyż żadnej wartości ów dwustronicowy epizod nie przedstawia. Wszystko tu pachnie stylem Polskiej Kroniki Filmowej (komunistyczna telewizyjna propagandówka z czasów PRL). Rysunki kojarzące się z soc-realistycznymi plakatami, teksty pisane na maszynie o urzędniczej toporności, rachityczna przed-lemowska fabuła. Opowieść jest tak totalnie nieinteresująca (nawet biorąc poprawkę na czas powstania), że jedyną rzeczą jaką zapamiętam z komiksu jest ten fatalnie zaprojektowany kadr :)


Tajfun: Tytan reakcji #3 (scen. i rys. Nikodem Cabała)

Nie znam poprzednich części, więc ciężko mi cokolwiek napisać o fabule, skoro wskoczyłem w sam jej środek. Aczkolwiek na zaprezentowanych sześciu stronach mamy wyłącznie sam worldbuilding przekazywany przez gadające głowy. Stąd też ten przegadany epizod nie wzbudził u mnie żadnego zainteresowania i chęci dotarcia do wcześniejszych numerów. Aczkolwiek tutaj styl Cabały jest wyraźnie inspirowany polchową realistyczną kreską (z okresu Funky'ego), co sprawia że panele mile się ogląda.


Aztec - Gra ze śmiercią (scen. i rys. Mariusz Moroz)

Mariusz Moroz będzie miał zawsze miejsce w moim panteonie najlepszych komiksów historycznych za Endorfa. I ten numer Relaxu kupiłem przede wszystkim by zobaczyć jego nową pracę. Aztec to dziejąca się w XVI wieku (tak sądzę) brutalna opowieść z życia meksykańskich Indian. Panuje susza. Wysłannicy z kamiennego miasta, którzy na co dzień zajmują się zbieraniem danin, przybywają do biednej wioski by wybrać kilku mieszkańców do przebłagalnego rytuału, mającego zaskarbić sobie przychylność bogów. Owym rytuałem jest gra w ulamę, w której po skończonym meczu, przegrana strona idzie pod nóż. I o ile short sam w sobie w naturalistyczny sposób pokazuje fragment azteckich wierzeń i prawodawstwa, to nieprzewidywalne zakończenie powoduje, że czytelnik sam już sobie, z trwogą, dopowiada ciąg dalszy historii na podstawie powszechnie znanych faktów z historii. Fatalizm tej krótkiej opowieści jest okrutny, skonstruowany na zasadzie 'z deszczu pod rynnę'. A Moroz narysował ją w swoim dobrze wypracowanym stylu, z dbałością o realia historyczne i sprawną dynamiką kreski. Ci, którym podobał się Hernan Cortez i podbój Meksyku Wróblewskiego, w tym shorcie od pierwszych kadrów poczują podobny komfort wzrokowo-wizualny.


Przygody Czerwonego Kapturka (scen.: Maciej Kur, rys.: Mieczysław Fijał)

Zaczyna się to jak opowieść dla młodszych czytelników. Dzieci zgromadzone w sali czekają na teatrzyk opowiadający bajkę o Czerwonym Kapturku. Przedstawienie jest kukiełkowe, jedyną rolę ma do ogrania człowiek z pacynką Kapturka w jednej ręce i wilka w drugiej. Ale dość szybko okazuje się, że obie laleczki przejmują kontrolę nad aktorem i w następstwie dostajemy szereg absurdalnych i krwawych sytuacji, łącznie z wbijaniem noża w oko. Gdyby to był komiks undergroudowy, z przerysowaną, intencjonalnie brzydką kreską - zapewne nigdy by się nie znalazł w -jakby nie było - mainstreamowym czasopiśmie. Ale... pan Fijał dysponuje kreską idealną do ilustrowania dziecięcych fabuł, w stylu Kajka i Kokosza! I tym sposobem zawoalowane gore dostało okazję trafić 'pod strzechy'; może nawet nieświadomi rodzice bez czytania wręczą numer kilkulatkom. I ten trolling jest najlepszym, co mogło spotkać ten epizod.



Rechoł (scen.: i rys.: Maciej Mazur)

Rechoł to zbiór dwudziestu czterech pasków 'gazetowych'. O przygodach pewnej żaby i ślimaka. Muszę przyznać, że paski są... wcale niegłupie. Poziom Garfielda to nie jest, ale te trzykadrowe epizody często zaskakują sytuacyjnym pomysłem, nieoczywistymi skojarzeniami i śmiesznym suspensem. Mój ulubiony odcinek to ten o nie kibicowaniu biało-czerwonym.


Obywatel Dopalony (scen.: Maciej Kmiołek, rys.: Adam Kmiołek)

Podobnie jak w Tajfunie - tu wskakuję w już trwającą opowieść. W tym odcinku postacie klną jak szewc i się biją na pięści. Fabuły jako tako w epizodzie nie ma, poza jedną informacją, dzięki której bohater przemieści się z punktu A do B. Ale jest fajnie użyty kolor czerwony.


Weird West (scen. i rys.: Monika Laprus-Wierzejska)

Tytuł idealnie oddaje zawartość shorciaka. Oto senna mieścina Weirdbrook, położona gdzieś w Ameryce Północnej. Typowy dziki zachód tuż po wojnie secesyjnej. Miastem rządzi szeryf John Davies, który jest @#$%&. Parę miesięcy wcześniej do miasteczka przybyła panna Celeste Alten. To również nie zwyczajna postać. Jest %$#%$. Kim są główni bohaterowie - nie wie nikt z mieszkańców. Oboje muszą ukrywać swoją naturę. Wierzejska mocno igra z czytelnikiem. Każe mu wszystko sobie dopowiadać i dowyobrażać. Cały czas podsyła wskazówki, że mamy do czynienia z oryginalnym urban fantasy, ale jednocześnie zwodzi na manowce, świadomie rezygnując z rysowania fantastycznych elementów. Taka nie zdradzająca niczego istotnego konstrukcja świata byłaby idealnym materiałem na nową serię zeszytową w wydawnictwie Dark Horse; w polskich realiach zakończy się pewnie na tym epizodzie. A rysunki Moniki, podobnie jak w Exist:Loner - wycyzelowane i z ogromną dbałością o szczegóły i tła (choć postacie są ciutkę zbyt posągowe). Coś podobnego robi Mikołaj Spionek w swojej serii Wounded. A Weird West może być odebrane ambiwalentnie, w zależności od oczekiwań. Gdyż to obyczajówka z silnym wątkiem romantycznym, choć obiecująca między zdaniami zupełnie inne klimaty.


Likwidator i tradycja (scen. i rys.: Ryszard Dąbrowski)

Ową tradycją jest wiosenne wypalanie traw. A Likwidator natrafia na dwóch gości, którzy właśnie odpalają zapalniczki. Nasz nieprzebierający w środkach bohater wymierza im karę. I... słabe to, pozbawione i pomysłu i finezji. Jest jedynie 'egdy'. Ale w wersji prostackiej. A to za mało, by wzbudzić jakiekolwiek emocje.


Jacek Skrzydlewski (scen. i rys.: Jacek Skrzydlewski).

Dwie jednostronicowe humoreski. Pierwsza może być, druga meh.


Gwidon (scen. i rys.: Sławomir Kiełbus)

Cztery trzyelementowe paski ze świata Gwidona. Takie, które od razu się zapomina, gdyż nie są ani specjalnie złe, ani niczym się nie wyróżniają. Ratuje je ogólna sympatyczność kiełbusowej kreski. Natomiast wydawca, by mieć czym zapełnić aż dwie strony, rozrzucił te paski po całej przestrzeni, zostawiając dużo wolnego miejsca. Co zwraca uwagę bardziej niż same gwidony.


Krótkie przygody pułkownika Domino (scen.; Artur Grzenda, tys.: Wojtek 'Cihy'Cichoń).

Zgodnie z nazwą - pod tym tytułem skrywają się dwa krótkie, jednostronicowe shorty o przygodach pewnego pułkownika. Akcja dzieje się w XVII wieku (tak mi się wydaje), a imć Domino to... no właśnie nie wiadomo kto, oprócz tego, że to pułkownik. A humor Artura Grzendy kompletnie mi nie leży. Kreska Cichonia niczego sobie - to lekko niewprawne skrzyżowanie Asterixa i Lucky Lucka, ale na tyle już wyrobione, że nie powoduje zgrzytu zębów.


Ekspedycja - Rosiński nieznany (scen.: autor nieznany, rys.: Grzegorz Rosiński).

Podobno to są strony po raz pierwszy pokazywane polskiemu czytelnikowi. Scenariusz napisał najprawdopodobniej Arnold Mostowicz. W numerze jest opisana historia powstania tych plansz. W skrócie - pierwotnie to Rosiński był zaangażowany w projekt niemieckiego wydawnictwa, które w swojej ofercie miało książki Daenikena. Rosiński zrezygnował ze współpracy, ale na swoje miejsce zaproponował Bogusława Polcha, który w kolejnych latach stworzył kolejne części Ekspedycji. Ekspedycja Rosińskiego mocno się różni od tej polchowskiej na poziomie scenariusza. Te pokazane w Relaxie strony mają więcej wspólnego z Bogami z gwiazdozbioru Aquariusa niż z Lądowaniem w Andach. Kosmici, którzy przybyli na Ziemię, nie od razu zabierają się za stosunki z lokalsami. Bardziej dywagują między sobą czy planeta nadaje się do zamieszkania, oraz powoli zaczynają badać jej powierzchnię. W wersji Polcha, akcja jest bardziej zwarta i pozbawiona dłużyzn. Ani chyba wydawca wymógł na scenarzyście zrezygnowanie z długiego rozbiegu na rzecz szybszych interakcji z Ziemianami. A Rosiński na tym etapie jeszcze nie czuł się jak ryba w wodzie - dawał sobie radę z krajobrazami i futurystycznymi maszynami, ale projekt obcej rasy można określić jako dyskusyjny. Przybyszom podarował dziwną kość biegnącą od ciemienia do końca nosa. Co niestety dało efekt komiczny i twarze bohaterów co do jednego przypominają... końskie. Ale to szczegół. Z przyjemnością piszę, że owa historia zestarzała się na sposób 'retro' a nie 'cheesy'.


Moje miasto (scen.: Dariusz Janiczak, Mariusz Zabdyr).

To historia, która działa tylko raz, przy pierwszym czytaniu, gdy umysł nie wie czego się spodziewać. I tak sobie rejestruje kolejne kadry komiksu, w których bohater wygłasza filozoficzne kwestie, włócząc się ulicami Krakowa. Zwrot następuje w ostatnich trzech ramkach. Niespodziewany i  zmieniający o 180 stopni odbiór komiksu. Wiadomo, ów 'szok' można odebrać różnie. Np. jako chytre zadrwienie z czytelnika. Albo jako zbyt gimnazjalnego fikołka fabularnego. Ale zaskoczenie jest i to się ceni. Choć to efekt jednorazowy, gdyż poza nim sam komiks większej głębi nie ma.

====

Co dalej z Relaxami? Ano nic. Pożyjom, powidiom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz