Mimo, że lubię pisać o komiksach dobrze, to czasami ciężko z niektórych pozycji wyciągnąć coś pozytywnego. W Ostatnim człowieku podoba mi się przewrotne zakończenie, ale wszystko to, co do niego prowadzi, nosi ciężkie znamiona bardzo początkującego debiutanta.
Major Tom ma tylko jedno zadanie - dostarczyć ostatni już transport z zahibernowanymi ludźmi do stacji kosmicznej by móc ruszyć w kierunku nowej Ziemi i zapewnić ludzkości nowy start. Na stacji wita go Najwyższy Dowódca, który wydaje się być kimś w rodzaju Najwyższego Władcy. Po udaniu się na spoczynek major Tom próbuje zasnąć. Bezskutecznie. Więc zaczyna szwędzać się po stacji w poszukiwaniu kawy. Przypadkowo odkrywa wielką tajemnicę Najwyższego Dowódcy dotyczącą kolonizacji. Między panami wywiązuje się sprzeczka, która totalnie zmienia przebieg misji. A sama historia kończy się idiotycznie. Ale ten sytuacyjny absurd jest właśnie najlepszym elementem komiksu.
Porzycki jeszcze nie jest wprawny we wszystkim. Kiepsko wychodzą mu postacie, szczególnie ich anatomia gdy są w ruchu, elementy hard-sf sporo zostawiają do życzenia, czerń kosmosu przydałoby się upstrzyć jakimiś gwiazdami dla większej imersji. Choć owszem - proste, geometryczne wzory jako elementy przestrzeni w niektórych kadrach dobrze pasują i cieszą oko. Storytelling jest również dość toporny, dialogi siermiężne a postacie jednowymiarowe. Niemniej jednak konflikt major-dowódca sam w sobie jest ciekawy i obie strony, jeśli głębiej się nad tym zastanowić, mają trochę racji. Plus wiedza jak komiks się kończy dodatkowo podbija odwieczne pytania o granice wolności.
A tak w ogóle to tak sobie myślę, że Karol słysząc któregoś dnia Space Oddity Davida Bowiego i linijkę 'Do you hear me Major Tom' od razu wyświetlił w głowie ostatnią stronę swojego przyszłego komiksu. A potem do niej dorobił całą resztę. Wyszło jak wyszło, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem tylko ćwiczyć warsztat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz