poniedziałek, 29 marca 2021

WE. #1 (scenariusz i rysunki: Hubert Ronek, wydawnictwo: własne, 2020)


 To moje pierwsze spotkanie z twórczością Huberta Ronka. Wiem, że to dość płodny twórca, ale zawsze jakoś moje decyzje zakupowe się rozmijały z ofertą lubelskiego twórcy. Także nie wiem, czy Ronek jest na fali wznoszącej w porównaniu z Jesteś Bogiem, czy może kolejne komiksy przypominają poprzednie, za zmianę mając jedynie scenografię. 

Crowdundingowa zbiórka na portalu zbieram.to zbiegła się z premierą polskiego kickstartera - zwyczajnie ujęła mnie skromna i samotna walka o zrzutkę w porównaniu z dość agresywną kampanią pierwszych kickstarterowych komiksów. Autor ze swoimi samplami postaci o wielkich oczach kota ze Shreka jawił mi się nawet jako taki Don Kichot :) Choć zupełnie niepotrzebnie się obawiałem - minimalny próg został przekroczony z nawiązką i oto można się już cieszyć pachnącą offsetem 48-stronicową post-apokaliptyczną historią.

Bardzo łatwo można podejść do WE. 1 stereotypowo. Charakterystyczna kreska Ronka automatycznie nastraja na lajtowy odbiór. Te wszystkie postacie z dużymi głowami i dynamiczną, kartoonową kreską sugerują, że oto przed nami historia dla czytelnika w każdym wieku, a sam komiks można włożyć do koszyka czekając na kolejną odsłonę produkcji ze świata Disneya. Takie myśli miałem w głowie, gdy nieświadomy zabrałem się do lektury. I... dość szybko zmieniłem zdanie. WE. 1 ma całkiem sporo punktów wspólnych ma z Solo Oscara Martina. Owszem, to nie ten kaliber gatunkowy - jeszcze nie ta swada w rysowaniu i nie ten poziom brutalności, ale dzieło Huberta Ronka pod płaszczem sympatycznych mordeczek kryje całkiem spory ładunek mroku.

Zeszyt pierwszy przedstawia historię pewnej rodziny przed i po bliżej nieokreślonej apokalipsie. Sytuacja podobna trochę jak w Walking Dead, coś się wydarzyło ale nie wiadomo co. Wiemy, że akcja dzieje się w Polsce, że w Ameryce something went wrong, na wskutek czego została pozbawiona prądu, a i tutaj nadchodzą symptomy czegoś złego - telefony przestają działać, brak internetu i sygnału telewizyjnego. Ludzie przeczuwają nadciągające niebezpieczeństwo i ci, co bardziej zapobiegawczy, zaopatrują się w większą ilość jedzenia ze sklepów. A jednocześnie Ronek sugeruje, że za tymi wydarzeniami mogą stać niewinne internetowe zabawy kilku szkrabów. 

To, co mi się podoba w tym komiksie, to łatwość z jaką twórca skacze po wątkach i liniach czasowych. Fabuła nie jest linearna - zastajemy głównych bohaterów jakby już "po apokalipsie" a w miarę przewracania kolejnych kartek poznajemy sytuację "sprzed". Choć tych migawek z różnych okresów przeszłości jest więcej. Dzięki temu zabiegowi WE. czyta się wartko; sposób prowadzenia fabuły jest iście amerykański. Widać spore doświadczenie w konstrukcji opowieści - poprzez dialogi, umiejętne rozmieszczenie kadrów i kilka całostronicowych paneli stanowiących kulminację "rozdziałów". Lubię w komiksach takie holistyczne myślenie o sprzedaży historii czytelnikowi - by maksymalnie wciągnąć go w przedstawiony świat i nie zanudzić. Mainstream pełną gębą! I wspomniany mrok. Nie spodziewałem się, że im dalej w las tym autor obdziera czytelnika ze złudzeń, że to będzie taka quasi-pozytywna opowieść drogi o rodzinie walczącej o konserwy i benzynę. Tu stawka robi się szybko o wiele większa! I scena "noclegu" w lesie... Kapitalna, przejmująca i ściskająca gardło. I mimo że kończy się pozytywnie to epilog nie zostawia złudzeń - prawdziwe kłopoty dopiero przed nami!

Jedyną rzeczą, która miejscami przeszkadzała mi w odbiorze komiksu są częste pozostałości ołówka po story-boardach. Zgaduję, że to licentia poetica Huberta, ale - co za dużo to niezdrowo - bywały kadry gdzie ów zabieg nieprzyjemnie kłuł w oczy. Kwestia osobniczych preferencji. Ale ogólnie - Ronek ze swoim WE. 1 z impetem napoczął komiksowy rok 2021. Może być z siebie zadowolony :) 


Recenzja pierwotnie umieszczona na stronie Współczesny polski komiks.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz